Byłem dziś na kawie z Jerzym Zarzyckim, znanym polskim reżyserem filmowym. […] Na początki 1948 roku dano mu do roboty bardzo reklamowany i w istocie doskonały scenariusz Czesława Miłosza i Jerzego Andrzejewskiego pt.: Robinson warszawski. Był to jeszcze czas, gdy wierzono w harmonijną współpracę wybitnych literatów z filmem na zasadzie zwycięskiej rewolucji — nie ma już wszak żydowskiego geszefciarza, który zamawiał szmirowate scenariusze u pokątnych spekulantów pióra, na jego miejsce przyszło Państwo, a Państwo — jak wiadomo — jest zbiornicą wszelakich mądrości i kunsztów. Scenariusz był w rzeczy samej rewelacyjnie napisany.
Zarzycki zabrał się szparko do dzieła i zaczął kręcić. Kręcił niemal trzy lata. To długo, na ogół film robi się parę miesięcy. Ale film Zarzyckiego był filmem-monstre, w filmie tym, jak w probówce, dokonywał się całkowity proces kształtowania komunistycznej zasady, że kultura i sztuka są tylko i wyłącznie funkcją polityki. Początkowo Robinson warszawski miał być wstrząsającą wizją artystyczną przeżyć samotnego człowieka w oceanie ruin opróżnionej z ludzi — po Powstaniu — Warszawy. W tym czasie jednak komuniści przystąpili do upolitycznienia sztuki i otworzyli cheder socrealizmu. Zarzycki musiał zatem zmienić swój film i „dokręcać”. Musiał „dokręcić” postać szlachetnego oficera radzieckiego, potem „dobrego Niemca”, bo właśnie powstała NRD, potem bojowców z Armii Ludowej, potem „wyzwolenie” i tak dalej, bez końca.
To właśnie trwało trzy lata, wreszcie na ekranach ukazał się film pod nazwą „Miasto nieujarzmione”, będący bełkotliwym galimatiasem idiotycznie skleconych scen, stekiem artystycznie nieudolnej, nieporadnej tandety. Tylko w niektórych ujęciach, obrazach, momentach zachowały się przebłyski talentu Zarzyckiego, wspartego wspaniałą kreacją Jana Kurnakowicza w roli głównej. Film, który mógł być przebojem polskiej kinematografii za granicą, znakomitą ilustracją powstańczej martyrologii Warszawy, zostawił po sobie niesmak wśród publiczności i katar żołądka u rozgoryczonego i wyczerpanego Zarzyckiego.
Warszawa, 27 stycznia
Leopold Tyrmand, Dziennik 1954, wersja oryginalna, Warszawa 1999.